Moc pioruna jest trudna do wyobrażenia - to energia 500samochodów rozpędzonych do setki,
wyzwolona w ułamku sekundy - mówi Jacek Błoniarz-Łuczak z Centrum Nauki Kopernik. W Pieninach odnaleziono w piątek ciała czworga osób, prawdopodobnie rażonych piorunem.
Ratownicy znaleźli w piątek rano na grani między Durbaszką a Palenicą w Pieninach niedaleko Szczawnicy ciała małżeństwa, ich córki oraz jej chłopaka. Wszystko wskazuje na to, że zostali porażeni piorunem.
Naukowiec z laboratorium fizycznego CNK w Warszawie powiedział w piątek PAP, że typowy piorun ma przeciętnie ok. 1 mld J (dżuli) energii wyzwolonej w krótkim czasie. "To odpowiednik 100 dób świecenia 100-watowej żarówki, wyładowany w milisekundach uderzenia. Przeciętny samochód rozpędzony do 100 km na godzinę ma ok. 2 mln dżuli energii, czyli piorun to energia 500 samochodów pędzących setką, tyle że wyzwolona w mgnieniu oka" - porównał.
Piorun to impuls elektryczny, który rozgrzewa powietrze do bardzo wysokich temperatur - rzędu 30 tys. stopni Celsjusza. Powietrze w miejscu przejścia wyładowania rozpręża się, a gdy napięcie i temperatura znika, powietrze wraca "na swoje miejsce", co daje odgłos grzmotu.
Wyładowanie atmosferyczne szuka nie najkrótszej, a najłatwiejszej z punktu widzenia elektrycznego drogi do ziemi. Stąd efektowne wyładowania różnego kształtu - wyjaśnił naukowiec.
"Nie badałem ostatniego tragicznego zdarzenia w Pieninach, ale dla fizyka jest zrozumiałe, że grom poraził cztery osoby zlokalizowane na niewielkiej przestrzeni. Grom nie jest jedną linią prostą, wokół głównego powstaje pajęczyna wyładowań, która może porazić więcej osób" - tłumaczył.
Błoniarz-Łuczak podkreślił, że najważniejsze w sytuacji, gdy znajdziemy się w takim zagrożeniu, to jak najmniej wyróżniać się od otoczenia, jak najmniej wystawać ponad okolicę. "W górach, gdzie otaczają nas olbrzymie masy skał, dla wyładowania elektrycznego nasze ciało jest +wabikiem+ z powodu o wiele lepszego niż skała przewodnictwa elektrycznego. Dlatego podstawowym zaleceniem, gdy widzimy tworzącą się chmurę burzową, jest zejść do schroniska" - podkreśla naukowiec.
"Oczywiście nie stajemy pod drzewami. Na otwartej przestrzeni musimy się skulić - prawie do pozycji żółwia, być jak najbliżej gruntu. Jeśli możemy schronić się do samochodu, to podczas burzy jest to dla człowieka bardzo bezpieczne miejsce. Pojazd działa jak klatka Faradaya w fizyce - metalowa puszka, w której impuls nie przechodzi do środka, tylko spływa po powierzchni - do ziemi" - opisał Błoniarz-Łuczak.
Telefon komórkowy, czy odtwarzacz muzyki i słuchawki w uszach nie mają większego znaczenia podczas burzy - tłumaczy fizyk. "Najistotniejszy z punktu widzenia wyładowania elektrycznego jest najwyższy punkt - tak jak odgromniki na budynkach wystają ponad sam dom, tak nie możemy sami wystawać ponad teren czy wystawiać jakichś anten" - powiedział.
Nie zwiększa ryzyka otwarte okno. "Generalnie podczas burzy dobrze okna zamknąć, ale w domach otwarte okno nie zwiększa ryzyka narażenia się na uderzenie. Zdarzają się natomiast przypadki spalenia instalacji elektrycznej, razem z wyłączonymi, ale podłączonymi do kontaktu urządzeniami" - przestrzega fizyk.
Kubomeduza to jedno z najbardziej jadowitych zwierząt na świecie. Może zabić człowieka w kilka minut. Silnie parzące kostkowce potrafią zamienić rajskie wybrzeże północnego Queenslandu w piekło. Nawet jeśli ofiary ujdą z życiem, spotkanie z tymi zwierzętami jest bardzo bolesne i pozostawia oparzeniowe rany.
http://wiadomosci.wp.tv/i,Smiercionosne-meduzy,mid,1062067,index.html
Ponad 50 mln lat temu na Antarktydzie panował tropikalny klimat - dowodzą naukowcy na łamach najnowszego numeru tygodnika "Nature".
Naukowcy niemieccy z Uniwersytetu Goethego i Centrum Badawczego ds. Bioróżnorodności i Klimatu we Frankfurcie ustalili, że 52 mln lat temu na Antarktydzie doszło do znacznego ocieplenia klimatu. Swoje wnioski oparli na analizie próbek spod dna morskiego w pobliżu Antarktydy.
Powstały wówczas dogodne warunki do ekspansji tropikalnej roślinności, w tym palm i przodków baobabu. Przy czym stężenie dwutlenku węgla w atmosferze było dwukrotnie wyższe niż obecnie.
Naukowcy oszacowali, że zimowe temperatury na wybrzeżach ówczesnej Antarktydy, mimo trzymiesięcznej nocy polarnej, przekraczały 10 st. C. W głębi kontynentu były znacznie niższe.
Jeżeli obecne emisje związane ze spalaniem paliw kopalnych nie zmniejszą się, stężenie CO2 w atmosferze w ciągu kilku stuleci osiągnie poziom z odległej przeszłości" – opisuje paleoklimatolog, prof. Joerg Pross z Uniwersytetu Goethego.
Jak dodaje, badanie odległych w czasie epizodów ocieplania się klimatu jest niezwykle ważne dla zrozumienia obecnego wpływu człowieka na globalne ocieplenie.
Modele komputerowe wskazują, że przyszłe ocieplenie klimatu odciśnie szczególnie mocne piętno na okolicach okołobiegunowych.